"Skutecznie promujemy wolność"

EN

2022-06-13

„Wakacje kredytowe” – kolejny źle policzony i niedopasowany program

Posłowie niemal jednogłośnie zagłosowali za przyjęciem ustawy o „wakacjach kredytowych”. Choć obecnie priorytetem powinno być zduszenie wymykającej się spod kontroli inflacji, politycy opowiedzieli się za programem powszechnym, który poważnie utrudni zadanie Radzie Polityki Pieniężnej.

Wszelkie racjonalne pomysły kierowania wsparcia tylko do osób znajdujących się w faktycznie trudnej sytuacji ustąpiły antybankowemu populizmowi głoszonemu przez niemal wszystkie opcje polityczne. Rząd liczy na to, że, jak powiedział minister Waldemar Buda, „tylko ci, którzy rzeczywiście czują, że rata przekracza ich możliwości, odroczą sobie spłatę tych rat przez tzw. wakacje kredytowe”. W takim razie należałoby jednak zastosować odpowiednie kryteria eliminujące tych, którzy problemów z obsługą rat nie mają. W obecnej sytuacji trudno znaleźć powód, dla którego z „wakacji kredytowych” mieliby nie skorzystać również ci kredytobiorcy, którzy są w stanie spłacać kredyt. A to oznacza, że program będzie kosztować nie 4 mld zł, jak podał rząd, a ok. 20 mld zł, jak wylicza NBP.

Debatę na temat celowości i zakresu wsparcia dla kredytobiorców zdominowały informacje o szokującym wzroście rat kredytów. Nie wspomina się przy tym, że raty kredytów zaciągniętych przed pandemicznymi obniżkami stóp procentowych do rekordowo niskiego poziomu rata najpierw malały, podczas gdy wynagrodzenia rosły. A to te kredyty stanowią zdecydowaną większość: w okresie, gdy stopa referencyjna osiągnęła poziom 0,1% (od II kwartału 2020 roku do III kwartału 2021 roku), zawarto 1/6 wszystkich czynnych umów złotowego kredytu hipotecznego.

Przykładowo rata 25-letniego kredytu o marży 2 p.p. zaciągniętego w 2012 roku była w II kwartale 2021 roku o ok. 35% niższa  niż na początku, by teraz wrócić mniej więcej do pierwotnego poziomu – nominalnie, bo realnie wciąż jest sporo niższa, gdyż poziom cen wzrósł od tamtego czasu o ok. 30%. Ceny nieruchomości też były wówczas niższe, przez co niższy – o ok. 40% w porównaniu z 2021 rokiem – był przeciętny kredyt. W końcu, przez ostatnie 10 lat średnie wynagrodzenie wzrosło o ok. 60%. Wszystko to sprawia, że kredytobiorcy z tamtego okresu nie powinni mieć teraz, co do zasady, problemów ze spłatą kredytów. Wskaźnik WIBOR musiałby osiągnąć poziom ok. 17%, by w przypadku takich kredytów obciążenie ratą w stosunku do średniego wynagrodzenia było na poziomie z chwili zaciągnięcia kredytu.

Ale nawet osoby, które zaciągnęły kredyt w czasie rekordowo niskich stóp procentowych, nie muszą mieć wcale problemów ze spłatą. To, że teraz przeznaczają większą część swoich dochodów na spłatę rat, nie oznacza jeszcze, że nie są w stanie obsługiwać kredytu. Trzeba pamiętać, że jeśli ktoś chce otrzymać wysoki kredyt (czyli taki, jaki zwykle zaciąga się na zakup nieruchomości), to musi mieć wysoką zdolność kredytową. Żeby mieć wysoką zdolność kredytową, trzeba mieć wysokie dochody. Pokazują to dane dla gospodarstw domowych: w sześciu najniższych decylowych grupach dochodowych kredyt hipoteczny ma po kilka procent gospodarstw domowych, a w najwyższej grupie – ponad 30%.

Kto za to zapłaci?

Żadnym pocieszeniem nie powinno być to, że za wsparcie dla wszystkich kredytobiorców zapłacą banki, a nie państwo. Sektor bankowy odgrywa kluczową rolę w finansowaniu gospodarki. Wyższe kapitały banków przekładają się na większe bezpieczeństwo sektora bankowego i mniejsze ryzyko kryzysu, którego koszty ponieśliby wszyscy. Jednak banki, od czasów wprowadzenia tzw. podatku bankowego, mają spore problemy z osiągnięciem rentowności wyższej od kosztu kapitału własnego. Oznacza to trudności przy emisji nowych akcji, żeby zebrać dodatkowe kapitały, np. w celu spełnienia wyższych wymogów.

Tymczasem od 2024 roku będzie obowiązywać wynikający z przepisów dotyczących przymusowej restrukturyzacji wymóg MREL (wymóg w zakresie minimalnego poziomu funduszy własnych i zobowiązań podlegających umorzeniu lub konwersji) w docelowej wysokości. NBP szacuje na podstawie danych z czerwca 2021 roku, że „w sektorze mogą występować niedobory […] do pokrycia wymogu MREL na docelowym poziomie oraz obecnego poziomu wymogu połączonego bufora sięgające ok. 15 mld zł”.

Poza tym nie wolno zapominać o dwóch sprawach. Po pierwsze, banki, jeśli nie będą otrzymywać odsetek od kredytobiorców, to zaoferują gorsze warunki dla oszczędzających, a niewykluczone że podniosą opłaty i prowizje albo marże dla nowo udzielanych kredytów.

Po drugie, akcjonariuszami banków – poza państwem i zagranicznymi grupami kapitałowymi – są też zwykli Polacy, zarówno ci, którzy zakupili akcje banków sami (np. wtedy, gdy państwo pozbywało się części akcji PKO BP), jak i ci, którzy w ramach „Akcjonariatu Obywatelskiego” nabyli akcje PZU – spółki, która najpierw za sprawą PO-PSL przejęła kontrolę nad Alior Bankiem, a później, za rządów PiS, nad Pekao. W końcu akcjonariuszami banków są też przyszli emeryci, którzy są członkami otwartych fundusze emerytalnych. Ci przyszli emeryci – 15 mln członków OFE – są właścicielami niemal jednej czwartej akcji banków. Posiadane przez nich akcje banków są warte dwa razy więcej niż akcje banków bezpośrednio bądź pośrednio posiadanych przez państwo.

Żaden z polityków postulujących powszechne wsparcie dla kredytobiorców nie przedstawił danych pokazujących, ilu faktycznie jest kredytobiorców niezdolnych do spłaty kredytu. To, że w tej chwili jakaś część kredytobiorców może nie być w stanie udźwignąć obecnych obciążeń, nie oznacza, że wsparcie powinien otrzymać każdy, kto w ciągu ostatnich kilkunastu lat zaciągnął kredyt. I to właśnie do tych, którzy rzeczywiście mogą mieć teraz problemy z obsługą kredytów hipotecznych, należałoby kierować ewentualne instrumenty wsparcia.

Kontakt do autora:

Marcin Zieliński, ekonomista FOR
[email protected]

Zobacz również:
Marcin Zieliński